aaa4 |
Wysłany: Pon 16:59, 12 Lut 2018 Temat postu: |
|
-Tak jak pani poszla szukac pana Smitha - odparlem. Nie bylo to mile, ale ja, w przeciwienstwie do Lonniego, nie zawsze czulem sie najprzychylniej ustosunkowany do ludzi. - Moze pani maz wroci, kiedy przyjdzie mu na to ochota.
Spojrzala na mnie bez slowa, wlasciwie nawet bez wrogosci, poruszyla wargami, ale nic nie powiedziala. Po raz drugi tego dnia uswiadomilem sobie, ze jej rzekoma nienawisc do meza byla w rzeczy samej jedynie rzekoma, i ze choc znakomicie sie z tym kryla, Michael Stryker wcale nie byl jej tak bardzo obojetny. Odwrocila sie na piecie, a ja siegnalem po latarke.
-Jeszcze raz do szeregu - powiedzialem. - Sa ochotnicy? Zabralem ze soba Conrada, Jungbecka, Heytera i Hendriksa.
Chetnych bylo znacznie wiecej, doszedlem jednak do wniosku, ze przy zbyt duzej grupie nie tylko bedziemy platac sie sobie pod nogami, ale takze powaznie wzrosnie ryzyko, ze znow ktos nam sie zgubi. Natychmiast po wyjsciu rozstawilismy sie w odstepach nie wiekszych niz pietnascie stop i ruszylismy wachlarzem na polnoc.
Allena znalezlismy w niecale trzydziesci sekund, a dokladniej rzecz biorac, to on znalazl nas. Zobaczyl swiatla naszych latarek - swoja zgubil - i wynurzyl sie chwiejnie z ciemnosci i sniezycy. Chwiejnie to niezbyt precyzyjne okreslenie: zataczal sie jak ktos, kto poteznie naduzyl alkoholu albo goni absolutnymi resztkami sil, a kiedy probowal sie odezwac, jego glos zabrzmial ochryple i belkotliwie. Dygotal niczym w ataku febry. Wypytywanie go w tym stanie wydawalo sie nie tylko bezcelowe, ale zakrawaloby wrecz na okrucienstwo, totez bez zbednych slow wnieslismy go szybko do baraku.
Kiedy usadzilismy go na stolku kolo pieca, rzucilem na niego okiem i nie musialem tego powtarzac ani przygladac sie zbyt uwaznie, by zauwazyc, ze nie byl to jego dzien. Znow oberwal, a obrazenia, jakie odniosl tym razem, co najmniej dorownywaly ranom z porannej potyczki. Mial dwa paskudne rozciecia nad okiem - tym, ktore do tej pory zachowal nietkniete - posiniaczony i zadrapany prawy policzek, nos i wargi zalane krwia, skrzepla juz na mrozie, ale najpowazniej wygladala bardzo gleboka rana na potylicy, gdzie zdarta skora odslaniala biala kosc. Ktos poddal go bardzo gruntownej obrobce.
-A co tym razem sie stalo? - spytalem zabierajac sie do przemywania mu twarzy. Skrzywil sie z bolu. - Czy pan w ogole wie, co to bylo?
-Nie wiem - wystekal z wysilkiem. Potrzasnal glowa i natychmiast zachlysnal sie powietrzem, jakby glowe |
|